Magdalena Majorek
wyjechała w 2008 roku do Szanghaju, w ślad za mężem, któremu zaproponowano
kontrakt w Chinach. Oferta była na tyle ciekawa, a aura orientu na tyle silna,
że nie zastanawiała się długo by to zrobić. Porzuciła swoją karierę zawodową –
nie mając zupełnie żadnych planów na Chiny. Jednak z 10-letnim doświadczeniem w
pracy w DDB Warsaw patrzyła optymistycznie w przyszłość.
Jej pierwszą pracą w Państwie Środka był
dwumiesięczny projekt w agencji DDB Guanming. Następnie przez ponad trzy lata
zajmowała się koordynacją projektów General Motors w Chinach oraz w innych
krajach Azji i Pacyfiku, Bliskiego Wschodu, Afryki i Rosji w agencji McCann
Erickson Guanming.
Przed jakimi
wyzwaniami stanęłaś lądując w Szanghaju?
Musiałam zorganizować
sobie i naszej rodzinie życie od nowa, więc wyzwań było sporo. Większość z nich
była typowa dla osób przybywających do nowego kraju – znaleźć i urządzić mieszkanie,
wybrać szkołę dla dziecka, zadbać o wszelkie prawne dokumenty pozwalające na
legalny pobyt w Chinach, itp. Nie mówię już o sprawach tak prostych, jak –
zorientowanie się, gdzie robić zakupy, gdzie iść do fryzjera, do którego lekarza
się udać, jeśli zajdzie taka potrzeba. Wyzwaniem był także brak znajomości
języka mandaryńskiego, mimo że Szanghaj wydaje się być bardzo nowoczesnym
miastem, pełnym zachodnich ekspatów i turystów, gdzie obecne są niemalże
wszystkie międzynarodowe korporacje.
Ponieważ
chciałam być dalej aktywna zawodowo, moim największym wyzwaniem było jednak znalezienie
pracy. Brak znajomości w Chinach, czyli guanxi, ogromnie utrudnia życie i
oczywiście szukanie pracy.
Jak zatem udało Ci
się znaleźć pierwszą pracę w Szanghaju?
Pierwszą
pracę znalazłam dość szybko – już po niecałych dwóch miesiącach od przyjazdu do
Chin. W znalezieniu tej pracy pomogły mi silne rekomendacje z warszawskiego
biura DDB i oczywiście fakt, że obie organizację należały do tej samej sieci
agencji reklamowych. Niemniej jednak w tym czasie skontaktowałam się ze wszystkimi największymi agencjami reklamowymi mającymi swoje biura w Szanghaju i odbyłam kilka rozmów kwalifikacyjnych.
Jak szukałaś pracy?
Wysyłając życiorys bezpośrednio do agencji czy przez Headhunterów?
Podania wysyłałam
bezpośrednio do agencji. Z headhunterami miałam niewiele do czynienia. Jedyną
firmą, w której przedstawiłam swoją kandydaturę, była firma Hudson, specjalizująca
się między innymi w wyszukiwaniu personelu do działów marketingu i agencji reklamowych.
Do kogo wysyłałaś
życiorysy?
Niestety
ciężko było trafić do konkretnych osób. Na recepcji nie chciano podawać kontaktów
do menadżerów liniowych. Więc często wysyłałam podania na ogólny adres email agencji,
tylko z dopiskiem HR.
Czy coś Cię
szczególnie zaskoczyło podczas procesów rekrutacyjnych w Chinach?
Wszystkie zaproszenia na rozmowy kwalifikacyjne
otrzymywałam telefonicznie. Po rozmowach nie otrzymałam żadnej informacji
zwrotnej za wyjątkiem tych dwóch, które zakończyły się pomyślnie. Wtedy
właściwie już w trakcie rozmowy było wiadomo, jaki jest jej rezultat.
W procesie
rekrutacyjnym, który przyniósł mi pierwszy angaż, rekrutowana byłam przez
Anglika. Nie byłam szczególnie zaskoczona sposobem rekrutacji. Także i kolejny
proces rekrutacyjny był dość prosty. Zaproszenie na jedyną rozmowę
kwalifikacyjną zakomunikował mi przez telefon sam mój późniejszy (chiński)
szef. W spotkaniu wziął także udział szef agencji z Ameryki, będący akurat z
wizytą w Szanghaju.
Częstym kryterium
wyboru kandydatów w Chinach jest znajomość chińskiego rynku, chińskiego
klienta? Czy można to kryterium ominąć?
To prawda,
bardzo ważna jest znajomość chińskiego rynku, chińskiego klienta, chińskiej
kultury, sposobu pracy, no i języka chińskiego. Ominięcie tego na początku
(zanim się taka wiedzę nabędzie) jest chyba niestety kwestią ...szczęścia.
Trzeba trafić na takie projekty/klientów, dla których takowa wiedza nie będzie
istotna i mieć w zespole ludzi, którzy się na tym znają. Tak właśnie było w
moim przypadku. Mój pierwszy projekt wymagał ode mnie przede wszystkim
kompetencji związanych z zarządzaniem projektami, egzekwowaniu poszczególnych
elementów projektu, umiejętności pracy pod presją czasu i sprostania wymaganiom
klienta. Reszta zespołu wniosła znajomość chińskich realiów.
Czym różni się praca
w agencji reklamowej w Polsce i w Chinach?
Na pierwszy
rzut oka jest podobnie – brief od klienta, brief dla kreacji, propozycje
kreatywne, akceptacja i realizacja. Przy bliższym poznaniu okazuje się, że
praca nad propozycjami kreatywnymi w Chinach cięgnie się w nieskończoność.
Klienci nie przestają wprowadzać kolejnych zmian i nowych pomysłów. Jest to dość
frustrujące dla odpowiedzialnego zespołu.
Poza tym –
tak, jak w Polsce, w agencji pracuje się do bardzo późnych godzin nocnych. Można
założyć, że o godzinie 10 wieczorem spotka się zespół w komplecie, co
niekoniecznie może się udać o 10 rano.
Jak przebiegała
współpraca z Chińczykami?
Współpraca
z lokalnym zespołem nie była taka prosta na samym początku. Nasze relacje
musieliśmy sobie „wypracować”. Działo się to powoli, wspólne projekty dawały
szanse poznania się wzajemnie. Relacje Chińczyk - cudzoziemiec są bardzo
skomplikowane. Trzeba dobrze znać kulturę, mentalność Chińczyków, sposób ich
myślenia i zachowania, żeby umieć postępować tak, by zostać zaakceptowanym. To
żmudny proces, ale fascynujący.
Przede wszystkim nie wolno dopuścić do tego,
żeby Chińczyk stracił swoją twarz. Dlatego nie należy nigdy krytykować go w
obecności innych. Krytykę można jak najbardziej przeprowadzić, ale na
osobności, wtedy gdy nikt inny już tego nie widzi.
Jak poradziłaś sobie
z brakiem znajomości języka chińskiego?
Języka
chińskiego uczyłam się bardzo krótko – tylko przez 3 miesiące. Dało mi to
podstawy, które pozwalały funkcjonować w Szanghaju (poruszać się po mieście,
robić zakupy, itd.). Większość ważnych spraw pomagał mi załatwić mój chiński zespół,
który mówił biegle po angielsku.
Jakie rady miałabyś
dla osób chcących przeprowadzić się do Szanghaju i szukać tam pracy w agencjach
reklamowych?
To bardzo
trudne pytanie. Nie wiem, czy miałabym jakaś taką złotą radę, która gwarantowałaby
znalezienie pracy w Szanghaju. Myślę, że najlepiej zabiegać o „wysłanie siebie”
przez swoją agencję-matkę.
Jeśli to
nie jest możliwe, trzeba przyjechać do Chin, uzbroić się w cierpliwość i szukać.
Poznawać ludzi, chodzić na spotkania networkingowe, traktować każdą rozmowę
kwalifikacyjną jako możliwość poszerzenia własnej sieci kontaktów, wysyłać życiorysy
i liczyć, że trafi się na agencję, która akurat będzie potrzebowała naszych
umiejętności.
Dziękuję bardzo za
rozmowę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz